Książka, którą kupiłam, co przyznaję bez bicia, sięgając po przepiękną okładkę. Kolorowe cudo niczym barwna papużka, bezbłędnie przykuło mój wzrok. Mniej więcej w 1/3 lektury olśniło mnie, że na wykorzystanym w projekcie okładki zdjęciu wcale nie mam do czynienia z fragmentem sztuki prymitywnej, a jest to zbliżenie pnia wspomnianego w tekście eukaliptusa tęczowego. Te drzewa naprawdę tak wyglądają! A przynajmniej na zdjęciach w internetach. Od tego momentu eukaliptusy tęczowe oficjalnie zdeklasowały platany w wyścigu o tytuł Mojego Ulubionego Drzewa, Które Zasadzę Jak Będę Miała Kiedyś Ogród. Już za samo to odkrycie uwielbiam „Euforię”.
No tak, książka kipiąca erotyzmem, zarówno tym pierwotnym, jak i intelektualnym, pełna napięcia, brutalnej siły, dzikich kultur i gorących tropików, a ja ekscytuję się drzewem z okładki. Cóż, nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy znajdziemy swoją euforię.
A to, co znalazłam pomiędzy pięknymi okładkami, to kompletny rollercoaster – wymagająca historia, która wywoływała we mnie cały kalejdoskop emocji, od wstrętu, przez rozczulenie, ekscytację, aż po grozę, nadzieję, smutek i rozczarowanie. Fakt, iż antropologia jest jedną z bardziej fascynujących nauk na świecie, jest niepodważalny i na pewno nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Przez pięć lat dzieliłam budynek uczelni z etnografami i nie sposób było nie zerknąć z zainteresowaniem na ich artykuły, happeningi, odkrycia. Choć nie ukrywam, że sama byłabym beznadziejnym antropologiem – w tej dziedzinie trzeba jednak rozmawiać z ludźmi, co nie jest moją mocną stroną. Czuję się dużo swobodniej, kiedy obiekt moich badań do dawna nie żyje i mi się nie wtrąca. Zresztą jestem za bardzo wygodnicka na tego rodzaju pracę w terenie. Ale czytanie o badaniach prowadzonych w gorącym upale Nowej Gwinei siedząc w kocu na kanapie i oglądając śnieg prószący leniwie za oknem, to zupełnie co innego.
Nie można nie ulec czarowi egzotycznych kultur, choć opisy King są dalekie od romantyzmu – nie szczędzi czytelnikowi ani potu, ani krwi, ani owadów. Jednak, co może wprawiać w zdziwienie, znacznie bardziej niż obyczaje mieszkańców wiosek ukrytych głęboko w dżungli ekscytująca jest relacja między trójką młodych antropologów. Relacja oparta na fascynacji, pożądaniu, strachu przed samotnością. Relacja niezwykle prawdziwa, bo choć cała historia jest zaledwie literacką fikcją, to zainspirowana została jak najbardziej realnymi postaciami: Margaret Mead, Reo Fortune’a i Gregory’ego Batesona.
Choć po lekturze wyrywków z recenzji umieszczonych na kilku pierwszych stronach książki spodziewałam się bardziej trójkątnego trójkąta, otrzymałam raczej odbijanie żony. Po pierwszym rozczarowaniu dodało to jednak jeszcze więcej komplikacji i uczyniło historię jeszcze bardziej nieprzewidywalną.
Nie da się ukryć – jest to bez dwóch zadań książka o pożądaniu – drugiego człowieka, wiedzy, sławy, odkryć, zrozumienia i wolności. Książka o zaborczości i potrzebie dominacji, ogłodzie poznania. Autorka nie szczędzi nam również gorzkiej refleksji o odpowiedzialności – podobnie jak w przypadku pożądania – wielowymiarowej, bo odpowiedzialności za zdobytą wiedzę i sposób, w jaki zostanie ona wykorzystana, za ingerencję w zamknięte światy badanych plemion, za swoje decyzje i za drugiego człowieka. I na przestrzeni tych, zgrabnie wplecionych w tekst, rozważań konsumpcyjna kultura człowieka zachodu wypada bardzo blado na tle „dzikich”. Jest to również historia o poznawaniu siebie, poszukiwaniu równowagi i przeciwwagi dla własnej natury.
Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to do korekty – to prawda, że mam wydanie I, jednak ilość drobnych błędów jest naprawdę rażąca, szczególnie w pierwszych rozdziałach. Choć istnieje prawdopodobieństwo, że w dalej na tyle wciągnęłam się w lekturę, że przestałam je zauważać. Kiepska robota.
Książka jest trudna, szczególnie jeśli chodzi o zmiany narracji i czasu, w czym łatwo się pogubić, a mimo to niesamowicie wciągająca. Wymagająca pewnego przygotowania warsztatowego (lub szybkiego łącza z interentem), by nie pogubić się w teoriach i pojęciach. Genialna i porywająca, szczególnie w momencie „odkrywczego szału”, który przeżyłam na równi z bohaterami i dzięki któremu już następnego dnia zamówiłam w bibliotece opisywaną w tekście rozprawę naukową. Muszę osobiście zmierzyć się z lekturą, powodującą w bohaterach tak gwałtowną burzę mózgów, bo jak na razie w ich nowatorskim odkryciu widzę zaledwie znane już od starożytności temperamenti i typy osobowości, koniecznie muszę to zgłębić!
Emocjonalna, inteligentna, zmysłowa, bezwzględna, pociągająca lektura.
Lily King, Euforia, Poznań: Rebis, 2016, 320 s.
Zapowiada się ciekawa książka – chętnie poczytam o kwestiach związanych z antropologią:)
http://karminoweusta.blogspot.com/2017/01/sezon-na-cuda-magdalena-kordel.html
PolubieniePolubienie
Moja „Euforia” leży na półce i czeka, aż będę miała trochę czasu i chęci akurat na taką literaturę. Lubię mieć na półce różne typy książek, jeżeli czytanie jednego gatunku znuży mnie to zaczynam czytać zupełnie inny gatunek. Uwielbiam książki przepełnione pasją i emocjami. Myślę, że Euforia będzie bardzo dobrą lekturą.
PolubieniePolubienie
Mam podobnie – na moich półkach jest istny gatunkowy misz-masz. W końcu nigdy nie wiadomo na co akurat będę miała ochotę :D
PolubieniePolubienie