No dobra, może i jestem już trochę za stara na książkę dla (tym razem) „młodszej młodzieży”. Ale po pierwsze – muszę powoli robić research i wiedzieć co w trawie piszczy, żeby wiedzieć co i kiedy podsuwać Majce, gdy już nauczy się czytać, a po drugie chyba nikt nie jest za stary, by spędzić relaksującą godzinkę z tą pozycją w dłoniach.
Zacznijmy od tego, że książka jest bardzo specyficzna. Wspólne dziecko autorki kryminałów i autorki książek dla dzieci okraszone komiksowymi ilustracjami Henrika Jonssona, który pracował przy „Batmanie”, czy „Suicide Squad”. Powstała fascynująca mieszanka, którą trudno z czymkolwiek zestawić. Wydawnictwo porównywało serię „Pax” z książkami o Harrym Potterze, co jakoś zupełnie mi nie leży. Choć z seriami młodzieżowymi miałam do czynienia już dobrych kilka lat temu i na pewno dobrze ich nie pamiętam, to „Pax” kojarzy mi się bardziej cyklem „Ulysses Moore” – przeprowadzka, tajemnicze pokoje i podziemne przejścia, dzieciaki na tropie przygód i mądry starzec – to podobieństwa, które w pierwszej chwili przyszły mi na myśl. Drugą serią, którą pamiętam jeszcze mniej, a która również przypomniała mi się podczas lektury, jest „Szkoła przy cmentarzu” – o ile dobrze pamiętam, znacznie bardziej dziecinna, ale jeśli chodzi o nastrój grozy, chyba również trochę podobna.
Głównych bohaterów nie da się nie lubić – dwa wyszczekane małolaty: Viggo to zadziorny i pełen energii złodziejaszek, Alrik również urwis, ale z syndromem starszego brata. O dziwo, nie można również nie poczuć sympatii do dorosłych bohaterów – opiekunowie urwisów są chyba idealni, stają po ich stronie, słuchają, mają cierpliwość i nieskończone pokłady wyrozumiałości i miłości. Starsze rodzeństwo, które staje na drodze naszych bohaterów i wprowadza ich w niesamowitą przygodę również jest super – Magnar jest chyba ideałem dziadka, o którym marzy każdy dzieciak, a Estrid zdaje się być mrukliwa i surowa tylko dlatego, że ktoś w końcu musi taki być.
Co jest super poza bohaterami? Z pewnością mitologiczne stwory – skandynawskie, sumeryjskie – tego proszę o więcej, uwielbiam historie przeplatane mitologiami. Drugą ekstra rzeczą jest bycie strażnikiem biblioteki – dla mnie praca marzeń, nawet jeśli obejmuje walkę z wyłażącymi z książek potworami. I trzecim „wow” są totalnie fantastyczne ilustracje w formie komiksu, dzięki którym każdą ważniejszą akcję mogłam przeżyć dwa razy z równie dużymi emocjami.
Co mi nie podeszło? Tytuł. Ani nazwa serii, ani tomu pierwszego do mnie zupełnie nie przemawia. Rozumiem, dlaczego cykl i ta szczególna książka zostały tak nazwane, ale moim zdaniem to nazwy kompletnie nie chwytliwe i po prostu brzmią źle. Nie wiem, czy sama sięgnęłabym po tą pozycję kierując się tytułem. [Ale z drugiej strony, gdyby „Pan Samochodzik” nie został mi podrzucony podstępem, też nigdy bym z własnej woli go nie otworzyła, a książkę kocham i jakby nie patrzeć, zdeterminowała moje życie.] I jeszcze długość – wiem, że jestem już całkiem doświadczonym czytelnikiem, ale książkę pożarłam w niecałą godzinę i skończyła się w taki sposób, że po prostu nie można nie umierać z ciekawości, co będzie dalej. Seria ma dziesięć części – moim zdaniem można by zrobić 5 dwukrotnie grubszych i byłoby jeszcze lepiej.
Nie wiem do końca, do jakiej grupy wiekowej skierować tą pozycję – jeśli chodzi o lekką treść, przyjemnych bohaterów i nieskomplikowaną fabułę, książka byłaby idealna dla dzieciaków z klas 4-6 szkoły podstawowej. Z drugiej strony jednak mamy tu do czynienia ze sporą ilością makabry – wypatroszone koty, odrąbane końskie łby nabite na pal, gnijące mięso pod rojem much – bez najmniejszej wątpliwości czuć tu skandynawski klimat grozy. Na mnie to podziałało i czułam się trochę nieswojo (zwłaszcza, jeśli chodzi o kota), ale nie ukrywam, że straszne ze mnie ciepłe kluchy.
Åsa Larsson & Ingela Korsell, Henrik Jonsson, Pax. Pal przekleństwa, Poznań: Media Rodzina, 2015, 152 strony.
Za powrót do dzieciństwa dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.