Czas na czytanie: „Primabalerina” Doroty Gąsiorowskiej

_20160317_123354.JPG

Pierwszym, co powinno zostać wyraźnie podkreślone i co mnie nieco zaskoczyło, jest fakt, iż to nie jest zła książka. Naprawdę. Mimo, że męczyłam ją i męczyłam i przemęczyć nie mogłam. Ale od początku: Pamiętając „Obietnicę Łucji” pani Gąsiorowskiej, którą miałam przyjemność czytać jakiś czas temu, po „Primabalerinie” nie spodziewałam się fajerwerków, a raczej trochę przesłodzonej, sielskiej historii. Tym razem również zachwyciłam się przeromantyczną okładką i śliczną czcionką – już po niewykończonym egzemplarzu recenzenckim miałam pewność, że to będzie naprawdę ładnie wydana książka. Spodziewałam się lekkiego, babskiego, troszkę naiwnego romansidła i w dużej mierze to dostałam.

Na dzień dobry znielubiłam główną bohaterkę, co nie jest u mnie rzeczą bardzo zaskakującą, jako że bardzo rzadko identyfikuję się z głównym bohaterem, a jeśli jest on kobietą, to już praktycznie nigdy (być może drzemie we mnie mały szowinista). Ale Nina wyjątkowo działa mi na nerwy – śliczna, skromna, zahukana, nieświadoma siebie panna, co chce, a boi się, nijaka, niepewna, ogólnie flaki z olejem. Przez większą część książki miałam nadzieję, że jest to jednak ukryty kryminał i jej przyjaciel – Pozytywny Igor (którego nie sposób było nie polubić) w końcu ją zamorduje. Albo chociaż odbije jej chłopaka (swoją drogą również zupełnie nijakiego z charakteru, choć oczywiście boskiego, bo przecież to babska lektura, więc obiekt westchnień musi być boski). Ale niestety. Zupełnie nie rozumiem, po co mu była ta mimoza.

Ale mimo niechęci do Niny książkę się bardzo dobrze czyta – wciąga, nie jest nudna, pełna plastycznych opisów, z nieco niesamowitą rodzinną historią. Wielki plus za Lwów w tle. Uwielbiam, kiedy akcja książki dzieje się w jakimś magicznym mieście, a autorce doskonale udało się tą magię przekazać. Nigdy nie byłam na Ukrainie, a po tej lekturze naprawdę nabrałam ochoty na wycieczkę.

Dlaczego zatem nie mogłam tej książki domęczyć do końca przez miesiąc? I równie długo nie mogłam nic o niej napisać? Jest jeden duży minus w stylu pisania Doroty Gąsiorowskiej, który niestety mnie odrzuca – autorka czasami odlatuje. Czytam chętnie, całkiem dobrze wciągnięta w fabułę, dialogi, sytuację, opisy aż tu nagle: „Mała wrażenie, że mogłaby się w tym szczęściu zatracić bez reszty, wykąpać bezwstydnie naga jak w środku nieokiełznanego wodospadu”. Jedno kiczowate zdanie wyjęte rodem z babcinego harlequina albo innej Sagi o Ludziach Lodu kompletnie wybija mnie z rytmu. Jedno przesadzone zdanie ni stąd ni zowąd sprawiało, że odkładałam książkę z niesmakiem i przez tydzień nie mogłam się zmusić do kontynuacji lektury. Zwłaszcza, że tego rodzaju „wzniosłe wtrącenia” jakoś zupełnie nie wpisują się w język „Primabaleriny”, choć może trochę pasują do klimatu. Może jestem przewrażliwiona i przesadzam, to w końcu typowo babska lektura i powinnam się tego spodziewać, ale tego typu niespodzianka mniej więcej co sto stron nie pozwoliła uznać mi tej książki za naprawdę przyjemną. Ale to pewnie rzecz gustu.

Dorota Gąsiorowska, Primabalerina, Kraków: Znak Literanova, 2015, 437 stron.

Za możliwość lektury dziękuje wydawnictwu Znak.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s