Tak właściwie, to ten dział powinien nazywać się „Zaległe recenzje”. Jak to się dzieje, że czyta się tak szybko, a opisuje w tempie ślimaka?
Kiedy natrafiłam w internetach na zapowiedź kontynuacji Kronik Wampirów, aż podskoczyłam z radości prawie gubiąc Majkę, za co pracowicie skopała mi pęcherz. Zasada nr 23918273957092 – ciężarówki nie podskakują, motylami nie są już od dawna.
Książkę oczywiście musiałam zakupić już, teraz, natychmiast – w końcu szansa na sentymentalną podróż do czasów dzieciństwa nie zdarza się codziennie. Dobrze pamiętam wszystkie noce spędzone z latarką pod kocem, kiedy z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów ośmiu pierwszych tomów cyklu (przez „Posiadłość Blackwood” nigdy nie udało mi się przebrnąć).
Całe szczęście Pani Rice mnie nie zawiodła. Mimo tylu lat przerwy kolejna opowieść nie odbiegała od kanonu i jak najbardziej spełniła moje oczekiwania. Lestat wciąż jest egoistą i wciąż się z tym kryguje („Nie nie, wcale nie chcę władzy nad światem i wszystkim wampirami zły głosie w mojej głowie!”), Louis wciąż „słaby, ale wrażliwy i wszyscy go kochają”, Armand zazdrośnie pilnuje swoich zabawek i swojej piaskownicy, a Gabrielle nadal jest nie do strawienia. Historia jest ciekawa, nowi bohaterowie są z „krwi i kości”, starzy nie tracą swoich temperamentów. Jedynym minusem, do którego początkowo nie mogłam się przyzwyczaić, było pisanie każdego z rozdziałów z perspektywy innej osoby. Przez ponad pół książki nie mogłam wczuć się do końca, „zanurzyć się w historię”, bo każda zmiana narracji wytrącała mnie z rytmu. Jednak z perspektywy całości rozumiem dlaczego autorka zastosowała ten zabieg i jestem w stanie się z nim zgodzić.
Z książką spędziłam bardzo przyjemne dwa wieczory, choć tym razem bez latarki i nie pod kocem (uroki tak zwanej „dorosłości”, kiedy rodzice już nie zabraniają czytać po nocach). Niecierpliwie czekam na kolejną część, którą zapewne przeczytam z równym entuzjazmem.
Ann Rice, Książę Lestat, Rebis: Poznań 2015, 592 strony.