Uwielbiam czytać książki, które przenoszą mnie do innych rzeczywistości i nieistniejących światów, dzięki którym choć przez chwilę mogę żyć w innych czasach i dalekich krajach. Nie spodziewałam się, że tak przyjemnie będzie zagłębić się w lekturę, której akcja dzieje się wcale nie daleko, bo w moim mieście i wcale nie tak dawno, bo dopiero co.
Autorka daje nam chwilowy wgląd, niewielki rzut oka na życiowe zakręty kilku, pozornie niezwiązanych ze sobą kobiet:
– Gosia, która po rozstaniu z mężem alkoholikiem Kubą, szuka szczęścia Wieśkiem – znajomym jeszcze ze szkolnej ławki i mężem Anny.
– Ania – chora na raka nieślubna i niechciana córka cyrkówki zostaje porzucona przez męża. Kocha niebieski kolor we wszystkich odcieniach i swoją pracę badawczą w tematyce „Pięknej Śmierci”, której w Gdańsku przecież dostatek. Odważa się przebić przez szorstką skorupę syna swego promotora i dwukrotnego wdowca – Svena.
– Roma – zakochana w sobie teściowa Gosi, która po życiu pełnym płomiennych romansów na starość zostaje sama, a najlepszym przyjacielem okazuje się być jej były mąż.
– Honorata – za namową przyjaciółki Moniki zmienia swoje życie, zrywa pępowinę i w wieku 40 lat zaczyna układać sobie życie po swojemu.
Ich historie i perypetie ich rodzin są rozciągnięte w czasie, wydają się nie być ze sobą powiązane (a jeśli nawet, to bardzo cienką i słabą nicią). Łączy je samotność, poszukiwanie szczęścia i zagmatwana sytuacja rodzinna, przyjaźnie i animozje. Wreszcie łączą je zupełnie przypadkowe spotkania i zanurzenie w historii i klimacie miasta, które wciąż jeszcze podnosi się gruzów wojny, które zupełnie nagle, ni z tego ni z owego zostało zmuszone do całkowitej zmiany tożsamości i odbudowane jako, paradoksalnie, „od zawsze polskie”. Miasta klimatycznego i nieco upiornego, nad którym wciąż jeszcze wisi widmo „Złotego Wieku” odbijające się w zrekonstruowanych złoceniach kamienic. Miasta zwycięskiego i przegranego. Jednocześnie historycznego i nowoczesnego, wolnego i socjalistycznego, hermetycznie zamkniętego i otwartego na świat, trwającego niezmiennie od tysiąca lat i ulegającego ciągłym zmianom.
Książka dziwna, bo trudna do jednoznacznego zidentyfikowania, niesamowicie wciągająca, a poprzez poruszenie powojennej traumy (tym razem tej będącej w udziale kobiet), od pierwszej strony, robi piorunujące wrażenie.
Joanna Marat, Jedenaście tysięcy dziewic, Warszawa: Pruszyński i S-ka, 2015, 452 strony.
Mój egzemplarz jest nagrodą w konkursie Przeglądu czytelniczego, jeszcze raz dziękuję za wyróżnienie!