Choć na tegoroczną majówkę zapowiadali 30 stopni (10 w piątek, 10 w sobotę i 10 w niedzielę), słonko rano nieśmiało wyglądało zza „stopniowego zachmurzenia” i przygrzewało przyjemnie do śniadania. Uznałam zatem, iż to najlepsza pora na chwilę z książką w klimacie Bożego Narodzenia. A odpowiednio hipsterski filtr doda zdjęciu świątecznego klimatu:
Chociaż uważam, iż fragmenty recenzji przytoczone z tyłu owijki są zdecydowanie przesadzone – szczególnie ta z Denver Post: „Christopher Moore szybko staje się pisarzem kultowym, zajmując miejsce, na którym ostatnio znajdował się Kurt Vonnegut” – to jednak tym razem humor pana Moora naprawdę mi podpasował.
Wielką siłą tej pozycji są bardzo barwni i, co najważniejsze, sympatyczni bohaterowie. Posterunkowy o proporcjach ciała modliszki i słabością do trawki, była aktorka filmów klasy B, która bez swoich leków słyszy głosy i nie odróżnia siebie od Kendry – Wojowniczej Laski z Pustkowi oraz lotnik będący opiekunem nietoperza owocożernego noszącego stylowe okulary przeciwsłoneczne to tylko początek korowodu osobistości. Każde kolejne indywiduum jest większym cudakiem i (co mnie zaskoczyło – rzadko lubię więcej niż jednego bohatera) każdego lubi się bardziej. Jeśli do tej mieszanki dodamy ciamajdowatego anioła, który, chcąc spełnić świąteczne życzenie pewnego chłopca, nierozważnie wskrzesza wszystkich zmarłych z pobliskiego cmentarza… W końcu co to za Świąteczne Przyjęcie dla Samotnych bez apokalipsy zombie w roli głównej atrakcji?
Autor wrzucił do jednego dzbanka charakterystycznych bohaterów, huragan, turystyczną miejscowość, świąteczny cud, apetyt na świeże mózgi i sporą dawkę szaleństwa, po czym dokładnie to wszystko zmiksował -> powstało coś w stylu koktajlu ze szpinaku i selera – dość paskudne, wygląda nieapetycznie i człowiek nie jest pewien, czy aby na pewno wyjdzie mu na zdrowie, ale i tak pije z ciekawości, a kiedy okazuje się, że jest smaczniejsze niż można się było spodziewać, po jakimś czasie ponownie ma na niego ochotę.
Absurdalna, przerysowana, ale w granicach dobrego smaku. Rozśmieszająca, zaskakująca i odświeżająca, chociaż gdybym czytała ją faktycznie w ferworze przygotowań do Świąt, mogłabym nie podejść do treści z równym dystansem – w końcu zimą każdy jest nieco poirytowany (zwłaszcza, kiedy na dworze jest minus milion, a akurat trzeba umyć okna dla Jezusa).
Duża dawka amerykańskiej, bożonarodzeniowej komerchy – idealna rozrywka na początek wiosny.
Christopher Moore, Najgłupszy anioł. Podnosząca na duchu opowieść o bożonarodzeniowej grozie *wersja 2.0*, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2006; 300 stron (absurdu).